czwartek, 9 grudnia 2010

Gretkowska już nie szokuje


Przeczytałem książkę Manueli Gretkowskiej pt. „Obywatelka”. Jest mi głupio. Nie zaskakują mnie kulisy wielkiej polityki. Brudne gry, rzeczywistość. Zero zdziwienia. Gdzie się podziała moja dziecięca naiwność? Idealistyczne podejście do życia? Czyżbym tak bardzo przesiąkł już lokalnymi układami i obserwowaniem gierek, że nic mnie nie zaskakuje? Wszystko, o czym pisze Gretkowska jest tak normalne i znane, że już nie robi wrażenia? Nie szokuje?

Czytałem i chciałem, żeby kobiety wygrały, choć przecież doskonale znałem wyniki poprzednich wyborów do sejmu...

Podziwiam Gretkowską. Znam dobrze to uczucie - ułamek sekundy, chwila, gdy wszystko wydaje się możliwe do zrealizowania, tak proste i oczywiste. Założyć partię? Żaden problem. Kobiety poprą, znajdą się darczyńcy i fundusze. A później już tylko... same przeszkody i kolejne problemy do rozwiązania.

Pisarka przewróciła swoje życie do góry nogami. Akt odwagi czy głupoty? Spała po cztery godziny, z ustawą o partiach pod poduszką. Przez rok nie było innych tematów. Ważna była tylko Partia Kobiet. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów - jeździła po całej Polsce na spotkania, szkolenia, wywiady, ciągnęła za sobą nieślubnego męża i nieślubną córkę. Albo to oni ciągnęli się za nią. Wspierali ją. Choć Piotr mówił, że gdyby z nie jeździł z Manuelą, to ich związek by się rozpadł. Nie spędzaliby ze sobą czasu, ciągle by się mijali. Jak pisze Gretkowska, stacja benzynowa stała się dla nich sklepem, restauracją, wszystkim. Bo wszystko inne było już zamknięte, gdy wracali do domu.

Tyle wyrzeczeń, pomysłów, poświęcenia i determinacji. A jednak - niestety - Partii Kobiet się nie udało. Podobno faceci, nawet gdy się nienawidzą, potrafią się zjednoczyć, by osiągnąć wspólny cel. A kobiety? Kłócą się, walczą między sobą. Piotr powiedział Manueli, że odniosła sukces. Coś, co teoretycznie nie powinno się udać, nie powinno nawet odskoczyć od ziemi - uniosło się, pofrunęło. Mimo konfliktów stworzono struktury partii i wystartowano w wyborach, pierwszy raz kobiety się zorganizowały. Dobre choć tyle. Polecam „Obywatelkę”.


sobota, 20 listopada 2010

Pedały, co was tak mało?!

W telewizji zawsze uśmiechnięte gęby - bębny, flagi, transparenty. Można poczuć dumę, że ludzie w Polsce mają motywację, by zorganizować się i odwagę, aby wyjść na ulice.

Zbliża się 14.00. Mija mnie grupka bębnierzy i bębniarek. Od razu widać, że idziemy w tym samym kierunku. Ubrani na różowo, beztroscy i uśmiechnięci. Ludzie gęstnieją pod Teatrem Wielkim. Atmosfera jest spokojna, radosna. Na muzyków już czekają różowi znajomi - jeden z chłopaków na kurtkę załozył różowy stanik, a na spodnie koronkowe figi. Sympatycznie.

Wybija godzina zero - 14.00, ale nie ruszamy. Policja prosi manifestujących o odrobinę cierpliwości. Kordon funkcjonariuszy oddziala kibiców Lecha. Kibole zaczynają krzyczeć: "Pedały, co was tak mało?!". "Tęczowi" nie wyglądają ani na zaskoczonych, ani tym bardziej wystraszonych. Pewnie są już przyzwyczajeni - ja nie. W końcu ruszamy. Grają bębny. Od czasu do czasu przerwa na wykrzyczenia haseł: "Wolność, równość, tolerancja!", "Żądamy ustawy o związkach partnerkich!", "Dość łamania praw człowieka!" czy "Każdy inny, wszyscy równi!". Kibole towarzyszą nam cały czas. Obok mnie idzie małżeństwo z kilkuletnią dziewczynką. Na Starym Rynku jakiś nierozgarnięty miłośnik Lecha krzyczy do mężczyzny: - Jesteś popierdolony! Z dzieckiem przychodzisz?! Jesteś pojebany! Powinni cię zamknąć! A dziecko powinna zabrać opieka społeczna! Popierdoliło cię! Podczas całej trasy tego typu okrzyków było znacznie więcej, a stopień ich wulgarności wzrastał. Szliśmy dalej. Ludzie poprzewieszani na parapetach, jak w muzeum sztuki nowoczesnej. Niektórzy machali z uśmiechem, inni pokazywali "fuck you" i coś wykrzykiwali. Prawie wszyscy robili zdjęcia. Również przechodnie. Jak na spektaklu albo w cyrku.

Nikt się nie zastanawia, jak trudno tak kroczyć, co czują manifestujący wyzywani od pedałów, lesb, zboczeńców. Nikt nie zastanawia się, jak trudna bywa codzinność, jak strasznie przytłaczająca. Zawsze tylko uśmiechnięte gęby.

Udział w Marszu Równości to nie tylko demokratyczny przywilej. To również, a być może przede wszystkim, obowiązek - nie tylko społeczności LGBT, ale wszystkich, którzy chcą żyć w naprawdę wolnym, tolerancyjnym i sprawiedliwym kraju. Obowiązek niełatwy.

Niektórzy są takim manifestacjom przeciwni. Twierdzą, że to promocja homoseksualizmu. Ale czy trzymający się za rękę chłopak i dziewczyna są napiętnowani za to, że promują heteroseksualizm? Nie. Jeżeli już cokolwiek manifestują, to jedynie miłość do siebie. Spójrzmy w ten sam sposób na osoby homoseksualne. No i warto pamiętać, że sufrażystki też nie siedziały w domach i nie narzekały, tylko wychodziły na ulice i domagały równych praw. Niedługo potem dostały m.in. prawa wyborcze. Tylko publiczne manifestowanie, wywieranie presji na rządzących może doprowadzić do zmian na lepsze. Zatem: Co Was tak mało?!

A jutro wybory samorzadowe, więc wszyscy do urn! Wybierzmy mądzrze!

poniedziałek, 11 października 2010

Urzędnik z wrażliwością wiertarki

Jak najlepiej zareklamować kandydatkę na radną? Powiedzieć, że jest piękna i do wzięcia. Bo przecież same kompetencje czy doświadczenie nie wystarczą. Szczególnie, gdy istnieje uzasadnione podejrzenie, że kompetencji rzeczywiście brak... Silnego, wyrazistego charakteru - a zwłaszcza odwagi - też jakby niedomiar.

W pierwszą sobotę października na rynku odbył się wiec. Przedstawiono listę kandydatów startujących z trzech komitetów ugrupowania Ziemia Jarocińska. Burmistrz Pawlicki rozdawał jabłka, grał, a raczej piszczał na dudach... Sielanka.

Na scenę kolejno wchodzili liderzy list - prezentowali swoich kandydatów do samorządu i opowiadali o ich dotychczasowych osiągnięciach. Szczególnie wyróżnił się jeden lider. I - wbrew pozorom - nie jest to tym razem Jan Szczerbań. Chodzi o Mikołaja Szymczaka, dyrektora wydziału oświaty w jarocińskim urzędzie. Z wrażliwością młota pneumatycznego lub co najmniej wiertarki udarowej powiedział o Katarzynie Baumann: - Ma wspaniałe zainteresowania: muzyka, sport, szybki sport - motorower, film... No i jest panną, piękna panną do wzięcia, tak że chłopaki, warto pomyśleć... - zachęcał do głosowania na urzędniczkę starostwa. To seksizm w czystej postaci! Skandaliczna wypowiedź! Bo czy jedynym osiągnięciem Katarzyny Baumann jest bycie piękną kobietą? A może bycie kobietą do wzięcia? Ale nie tylko seksistowskim podejściem do kobiety skompromitował się urzędnik Szymczak. Wykazał się totalnym brakiem wrażliwości i niezrozumieniem dla trudnej sytuacji osobistej pani Baumann. To podwójna kompromitacja.

Niestety, sama zainteresowana też wypada blado. Twierdzi, że wszystko w porządku. I że sama nie powiedziałaby o sobie niczego innego. Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby Katarzyna Baumann weszła na scenę i powiedziała o sobie: „Jestem piękna i do wzięcia. Kandyduję na radną, głosujcie!”. Gdyby rzeczywiście tak zrobiła, to mielibyśmy dowód, że innych sukcesów zawodowych - poza urodą - tej pani brak. A więc dlaczego nie protestuje przeciwko takim określeniom swojej osoby, przeciwko niemerytorycznym, seksistowskim komentarzom? Myślę, że nie chce się narażać. A skoro nie chce, to będzie bardzo dobrą radną, tzw. maszynką do głosowania. Nie trzeba myśleć, można wyglądać. Byle tylko w odpowiednim momencie podnieść rękę podczas głosowania. Jak mówi Katarzyna Baumann, Mikołaj Szymczak jako lider listy, zna ją najlepiej, więc wie co mówi. A więc bierzmy tę kandydatkę w wyborach?

No tak... Zapomniałem. Na listach Ziemi Jarocińskiej jest zaledwie 20% kobiet. W większości mają kiepskie miejsca, więc i tak nie mają za dużych szans na dostanie się do rady...

Kompetentne, odważne kobiety, walczcie o dobre miejsca na listach!

piątek, 17 września 2010

Palący stosunek

Czeladź, 1736. Po wojnach ze Szwedami miasto zmaga się z kryzysem. Jakby tego było mało, zostaje zniszczone przez powódź. Podobno deszcz padał przez 73 dni. Winowajczynię znaleziono bardzo szybko. Okazała się nią zamożna wdowa - Katarzyna Włodczykowa. Po krótkim procesie o czary kobietę ścięto, a następnie zwłoki spalono na stosie. Był rok 1740.

Trzeba przyznać, że Włodczykowa miała sporo szczęścia. Po pierwsze - nie płonęła na stosie żywcem, co było niezwykle popularną praktyką. A po drugie - krótko po śmierci została uniewinniona, choć zainteresowanej było już zapewnie wszystko jedno.

Obecny burmistrz, zafascynowany historią czarownicy, postanowił zbudować jej pomnik. Miał stanąć na skwerku, przy kościele. Odsłonięcie nieszczęśliwie wyznaczono na dzień... odpustu z okazji 750-lecia czeladzkiej parafii. W pomyśle władz od razu dopatrzono się iście szatańskich działań i zamiast pomnika spalonej w XVIII wieku czarownicy, na skwerku stanęło anielskie trio. - Anioły są po to, żeby wskazywały ludziom drogę do kościoła - pochwalił zamianę w portalu zaglebie.info lokalny proboszcz Jarosław Wolski.

Dlaczego o tym piszę? Sprawą zajął się dzisiejszy Teleekspress. W pamięci utkwiła mi przede wszystkim wypowiedź jednej z mieszkanek Czeladzi. Kobieta w średnim wieku jest przeciwna stawianiu czarownicy na skwerku. - Z tej racji, że w pobliżu kościoła może by nie pasowało - mówi. Zastanawiam się dlaczego... Wszak kościół ma w swojej historii bardzo ciepłe relacje z czarownicami. Ciepłe. Hmm... To jednak zbyt chłodne słowo. To były niesłychanie gorące relacje, wręcz... palące.

W średniowieczu czarownice odpowiadały za wszystko (co złe, oczywiście). Za suszę, która zniszczyła plony; za deszcz, wywołujący powódź; za pożar, który strawił całą wieś; za impotencję mężczyzn i wszelkie choroby. Łatwiej byłoby napisać, za co wstrętne czarownice nie ponosiły odpowiedzialności... Nierzadko zdarzało się, że palono dzieci, głównie dziewczynki. Bywało i tak, że o czary oskarżano całą wioskę. Samo spalenie na stosie nie wystarczało. Kobiety podejrzewane o kontakty z diabłem zazwyczaj wcześniej torturowano. Bicie, kopanie czy topienie były normalną praktyką, ale wyobraźnia inkwizytorów nie znała granic. Nagą, ogoloną kobietę nakłuwano, szukając miejsca pozbawionego czucia. Czarownicom wlewano do gardeł gorący olej, smarowano smołą, rozciągano ciała. Popularne było łamanie stawów, nastawianie ich i ponowne łamanie. Wbijanie igieł pod paznokcie również cieszyło się ogromną popularnością. Myli się ten, kto myśli, że tortury ominęły dzieci. Przypalano je żelazem, palono na wolnym ogniu. Oczywiście świadczyło to o wyrozumiałości inkwizytorów. Przecież musiały się przyzwyczaić do piekielnego ognia...

Ile czarownic spalono? Trudno powiedzieć. Najczęściej ocenia się, że kilkaset tysięcy, może milion. Zdecydowanie kościół katolicki (głównie, choć nie tylko on) miał palący stosunek do czarownic, do kobiet w ogóle. Nie znajduję więc racjonalnego argumentu, by dziś pomnik czarownicy nie mógł stanąć obok kościoła.

Osobom zainteresowanym tematem polowań na czarownice polecam bardzo ciekawy artykuł prof. Magdaleny Środy z 2000 roku dostępny TUTAJ oraz artykuły (w tym m.in. „Młot na czarownice” - podręcznik napisany przez dwóch inkwizytorów) w portalu racjonalista.pl TUTAJ.

PS To mój pierwszy wpis w tym miesiącu - ku radości niektórych ;) Mam sporo na głowie, a poza tym, ogarnęła mnie jakaś niemoc twórcza... W poniedziałek wyjeżdżam za granicę, a po powrocie od razu na Śląsk :D Na pewno wrócę z genialnymi pomysłami na blogowe wpisy i z tego powodu co 5 minut będę popadał w megasamouwielbienie ;-)

niedziela, 29 sierpnia 2010

Krzyż splamiony

W telewizji, w gazetach... - wszyscy mówią, że za krzyż można było iść do więzienia, że można było stracić życie, że trzeba bronić tego symbolu polskości. Podkreślają, że wyraża on piękno w najczystszej formie, miłość, zbawienie, ocalenie. Należy mu się szacunek, trzeba go podziwiać i wielbić. A przecież z krzyżem na piersiach mordowano ludzi, prowadzono krucjaty. Kościół torturował czarownice, a później palił je na stosach. Mroczne karty kościoła są splamione krwią i to bynajmniej nie Chrystusa. Dla Żydów krzyż symbolizuje represje ze strony chrześcijan i zagładę. Ustawowo próbuje zakazać się propagowania komunizmu i jego symboli. Jednak krzyż - symbol krzywd i cierpienia - od wieków ma się, niestety, całkiem nieźle. Nikt chyba nie ma wątpliwości, co symbolizuje swastyka i próżno tego symbolu szukać gdziekolwiek. Co więc stawia krzyż na tak uprzywilejowanej pozycji? Nie znamy czy nie chcemy znać krzyżowej historii?

Ostatnio w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu głos zabrał Episkopat. Zaskoczenia nie było. To przecież nie ich sprawa. I, jak słusznie zauważa Monika Olejnik, miejmy nadzieję, że to również nie będzie sprawa Episkopatu, kiedy krzyże będą zdejmowane ze ścian szkół czy urzędów.

piątek, 13 sierpnia 2010

Granice

Czy są odległości nie do pokonania dla przyjaźni? Takie, których ona nie zniesie? Czy 200 km jest jeszcze dopuszczalne? A 900? Gdzie, na mapie przyjaźni, przebiega granica wspólnego istnienia, a gdzie następuje zapomnienie i wkrada się świadomość niepotrzebności, bezużyteczności? A może prawdziwa przyjaźń nie zna granic? Czy oczekiwanie od przyjaciela jednego SMS-a miesięcznie to wygórowane żądania? Czy jeżeli ktoś otwarcie przyznaje, że nie chciał pisać, to nadal jest przyjacielem czy już zupełnie obcą osobą? Czy jeżeli na kluczowe pytania przyjaciel odpowiada, że nie chce o tym mówić, to nadal można taką znajomość nazwać przyjaźnią? Ile przyjaźń jest w stanie znieść? Gdzie są granice, po przekroczeniu których zostajemy sami? Wreszcie - gdzie są granice, po przekroczeniu których to my powinniśmy powiedzieć: „dość!”? A jeśli powiemy, czy można będzie to cofnąć? I czy możemy liczyć na kogoś, kto nie liczy na nas?

To, co jeszcze wczoraj mnie nie przekonywało - szczerość - dziś traktuję jako zaletę. Prawda zawsze jest wiele warta. Ale czy tylko ona świadczy o przyjaźni? A co z całą resztą? Co z zaufaniem, rozmowami, z żartami? Co z pamięcią? Co z tęsknotą?

Te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.

Das ist alles was wir brauchen,
Noch viel mehr als große Worte,
Lass das alles hinter dir,
Fang nochmal von vorne an!





wtorek, 10 sierpnia 2010

Tajemnice...

Jako dzieci przeszukujemy cały dom, sprawdzamy wszystkie zakamarki, zastanawiając się, gdzie Gwiazdor ukrył nasze prezenty. Często prowadzimy poszukiwania bezskutecznie. Z wiekiem jesteśmy jednak coraz mądrzejsi i sprytniejsi. Szukamy poszlak, nabieramy wprawy w tropieniu. I znajdujemy...

Po prostu lubimy się babrać w cudzych sekretach, w zakamarkach tajemnic. Szperamy w szufladach, węszymy... Liczymy na cenne trofea. A jeśli je znajdziemy? Czasem okazuje się, że osoba, którą znaliśmy jak własną kieszeń, ma sekrety, o które byśmy ją nigdy nie podejrzewali. Jesteśmy zaskoczeni. Czy zamykamy szufladę? A może otwieramy ją bardziej i zaglądamy głębiej? Tak. Szukamy dalej.

Czasem nie warto węszyć dalej, ale kiedy zdajemy sobie z tego sprawę - najczęściej jest już za późno. Odkryliśmy tajemnicę, która przeraża. Nie wiemy, co z nią zrobić, gdzie upchnąć z powrotem. Szybko zamykamy szufladę, mając nadzieję, że to jakaś pomyłka. Choć dowody temu przeczą...

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Czytałem bajkę jako kot w... japonkach

W stroju Kota w butach, a raczej - w tym przypadku - kota w japonkach, czytałem dzieciakom bajkę przy młynie nad Lutynią. Podobno poszło mi całkiem nieźle. Wąsy miałem nieco krzywe, ale podczas malowania nie mogłem wytrzymać ze śmiechu :-) Prawdę mówiąc, to chyba żadnego kota nie przypominało moje przebranie, ale najważniejsze, że dzieciom się podobało.

Po kliknięciu na zdjęcie dostępne jest powiększenie.





Niedaleko upadł Karol od Szatana

Odwiedziłem ostatnio swoją babcię. Akurat miała gościa. Kobietę. Też rodzina. Nie powiem, że ortodoksyjną katoliczkę, bo zdecydowanie nią nie jest. Należy do organizacji uznanej przez kościół ze sektę.

Zaczęło się całkiem niewinnie, od informacji, że mam w planach doktorat z psychologii. Dostałem pierwsze ostrzeżenie. Żebym uważał, bo ludzie z tytułami naukowymi tracą rozsądek, inteligencję... Tracą rozum - po prostu, żeby nie powiedzieć dosadniej, że dostają na głowę. O co chodzi?! Teza co najmniej... dziwna. Jednak odpowiedź - podobno - oczywista. Darwin. I ta jego nieszczęsna ewolucja. Domyślacie się już? Przyznam, że ja na to nie wpadłem. Tymczasem, mojej rozmówczyni, najzwyczajniej w świecie chodziło o to, że im człowiek się więcej uczy, tym bardziej wierzy w teorię ewolucji. Chyba coś w tym jest, bo choć wstyd się przyznać, to zawsze w nią wierzyłem. - Karol! Chcesz powiedzieć, że człowiek pochodzi od małpy? No co ty mówisz?! A Bóg?! - pobrzmiewało rzeczywiste zdziwienie, z nutką oburzenia. - Przecież nie ma Boga - zakomunikowałem z pewnością w głosie. Na twarzy mojej interlokutorki pojawił się dziwny grymas. Na mojej - uśmiech politowania. Rozmowa trwała dalej. - Poczytaj sobie książki. Nawet Darwin nie wierzył w ewolucję, nikt rozsądny nie wierzy - przekonywała. Ja?! Przecież czytam. - Właśnie czytam. I wszyscy naukowcy uważają, że teoria ewolucji jest prawdziwa. Jeszcze nikomu nie udało się jej podważyć - odparłem. Bez skutku. - Ale te książki są w bibliotece, to znaczy w księgarni... - upierała się. Ja także nie dawałem za wygraną: - To, że coś jest w księgarni, jeszcze o niczym nie świadczy. Znów bezskutecznie. - Ja naprawdę dużo czytam... - kontynuowała. - Właśnie widzę - przerwałem pogardliwym tonem. - Jak już tak rozmawiamy, to mogę ci coś powiedzieć? Nie będziesz dobrym psychologiem - padła odpowiedź.

Tak - pierwszą rzeczą, której się dowiedziałem w sobotnie popołudnie było to, że ewolucję można włożyć między bajki. Druga, lecz nie mniej ciekawa rzecz, która została mi uświadomiona brzmi w skrócie tak: niedaleko upadł Karol od Szatana. Dowiedziałem się, że ateizm jest tym samym, co satanizm. I wysłuchałem kilku niezwykłych historii o tym, jak to kończą się konszachty z diabłem. Podobno jakiś jarociniak odprawił czarną mszę, a niedługo potem spadł z dachu i się zabił. A jakaś moja ciocia, która wywoływała duchy, rozwiodła się, a jej syna poraził prąd (na szczęście przeżył). Nie wspominając już, że sataniści porywają dzieci, a ich małe, świeżo wyrwane z piersi i wciąż bijące serduszka składają Szatanowi w ofierze. Drugie ostrzeżenie stawało się coraz bardziej czytelne. - Ja ci źle nie życzę, ale przypomnij to sobie, jak kiedyś poważnie zachorujesz - zatroskany głos nie pozostawił złudzeń, jaka przyszłość mnie czeka. Tłumaczenie, że w żadne diabły nie wierzę, również nie pomogło. Argument o tym, że katolicy też ulegają wypadkom, niestety nie przeszedł.

Trzeba dodać, że babcia nie brała czynnego udziału w dyskusji, jedynie ją moderowała. Kiedy zadawałem jakieś pytanie, zaprowadzała ład i porządek, przerywając mi: - Ale posłuchaj chwilę.

Satanista na zlocie czarownic to - wydawałoby się - odpowiedni człowiek we właściwym miejscu. Ale są chyba jakieś granice perwersji?! Gdy do drzwi zapukała kolejna czarownica (z tej samej sekty), kulturalnie się oddaliłem z Łysej Góry. A sabat nadal trwał...

PS Dziś mój blog ma dokładnie miesiąc. Żegnam się z Czytelnikami - na wszelki WYPADEK - bo nie wiadomo kiedy znów napiszę (ku radości niektórych osób). W świetle aktualnych doniesień, w każdej chwili mogę uleć groźnemu WYPADKOWI. Ave Satan!

niedziela, 1 sierpnia 2010

Zagryzam wargi, znikam...

Zawsze, gdy piszę, że kazano mi zniknąć z czyjegoś życia, to czuję, jakby po raz kolejny te słowa wypowiadał przyjaciel. Dlatego unikam, jak tylko mogę, tych morderczych wyrazów. Zagryzam wargi i znikam. Na dobre. Niska szkodliwość społeczna. A nadziei coraz mniej na słońce...

środa, 28 lipca 2010

Ruskie opanowali kraj, czyli jak w 10 sekund
rozpoznać żyda

„Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! (...) Zwracam się do was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem. Przez każdy zakład pracy, przez wiele polskich domów, przebiegają linie bolesnych podziałów. Atmosfera niekończących się konfliktów, nieporozumień, nienawiści, sieje spustoszenie psychiczne. (...) Padają wezwania do fizycznej rozprawy (...) z ludźmi o odmiennych poglądach. Mnożą się wypadki terroru, pogróżek i samosądów moralnych. (...) Naród osiągnął granicę wytrzymałości psychicznej. Wielu ludzi ogarnia rozpacz. (...) Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrąca ojczyznę w otchłań bratobójczej walki.” (przyp. 1.)

Tym razem nie pomógł nawet Jaruzelski. Ruskie na dobre opanowały ojczyznę. Wespół z Żydami. Nie ma odwrotu. Do broni rodacy! Do broni!

To już pewne. Żyd Tusk i bolszewik Putin ukartowali tę zbrodnię! Zamordowali naszego umiłowanego prezydenta Kaczyńskiego, prawdziwego Polaka i katolika. Ale sztuczna mgła to dopiero początek zbrodni - później sfałszowali wybory, żeby jego brat, Jarosław, nie wygrał. Polski już nie ma... (przyp. 2.) Trza się modlić do Boga, żeby zrobił porządek z tym żydowskim narodem, a na ruskich sprowadził potop albo jaką egipską plagę.

Sowiecko-żydowskim rządom mówimy stanowcze i zdecydowane: Nie! Nie pozwolimy zawłaszczyć Polski! Już chowają Polaków w ruskich trumnach. Już Putin poklepuje Tuska. Mało tego! Rozmawiają ze sobą PO N I E M I E C K U! Das ist Skandal!!!

Bracia i siostry! Nastał ciężki czas. Musimy się wspierać. Połączmy siły!

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica... „Zespół polski, który zebrał się dziś wokół mikrofonu składa się z ludzi o najróżniejszych przekonaniach i zapatrywaniach politycznych, ale łączy nas wszystkich ta cudowna zmowa, którą daje dążenie do jednego, wspólnego celu. Będziemy mówili wam prawdę o wypadkach rozgrywających się w świecie, którą sowiecki reżym chce przed wami ukryć, by zabić w was resztki nadziei. (...) Będziemy prowadzili na falach eteru walkę z rusyfikacją i sowietyzacją polskiej kultury, walkę z wynaradawianiem młodzieży. Będziemy walczyli z fałszowaniem naszej historii i naszych tradycji. Będziemy przedstawiali wam polską, niezależną myśl polityczną, która zdławiona została w ujarzmionym kraju (...).” (przyp. 3.) Mówi Radio Maryja, głos wolnej Polski. A teraz zapraszamy naszych szanownych słuchaczy na specjalny program pt. „Żydzi atakują” w Telewizji TRWAM. Przypominamy również, że już jutro w jedynie polskiej „Gazecie Polskiej” relacja spod krzyża w Warszawie. Nie damy się stamtąd wypędzić! Boże dopomóż! A także wyjątkowy, bogato ilustrowany dodatek: „Jak rozpoznać żyda w 10 sekund”. Polecamy...

Już nawet z moich głośników Ruskie gadają - cholera wie co! Rodacy, jeśli DZIŚ nie staniemy do walki, JUTRO może nigdy nie nadejść...

Przyp. 1. - Wypowiedź Wojciecha Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 r.
Przyp. 2. - Inspirowane artykułem pt. „To już jest wojna pod krzyżem” z żydowskiej „Gazety Wyborczej”. Czytaj TUTAJ.
Przyp. 3. - Jan Nowak-Jeziorański rozpoczyna audycję w Radio Wolna Europa 3 maja 1952 r. w Monachium

piątek, 23 lipca 2010

Festiwal - bez ekstazy, bez 30-lecia,
ale z krzyżem między nogami i kurwami


Cały tydzień odsypiałem festiwal, przez co nie stawiłem się na umówioną wizytę u mojej dentystki (chyba byłem niepoczytalny, zapisując się na godz. 9.00 rano), a dodatkowo spóźniłem się dwukrotnie do pracy. Zdarza się. Ale teraz mogę się spokojnie zabrać za małe podsumowanie największego muzyczno-kulturalnego wydarzenia w mieście.

Podczas całego Jarocin Festiwalu 2010 nie zauważyłem, że to jakieś 30-lecie tej imprezy. Jedyne, co różniło tegoroczny „Jarocin” od kilku poprzednich, to większa scena i - prawdopodobnie - więcej festiwalowiczów. Prawdopodobnie - bo od dawna organizator festiwalu, poznańska agencja Go Ahead, skrzętne ukrywa ilość sprzedanych wejściówek, wymyślając kolejne wymówki. Problemy z liczeniem do... dziesięciu tysięcy? Dwunastu? Brak koncepcji również nie jest zaskoczeniem i nic nie zapowiada, że cokolwiek w tej kwestii się zmieni. Publiczność, jak zawsze, nastawiona megapozytywnie i, co niesłychanie ważne, jarociniacy także bardzo mili dla przyjezdnych. Atmosfera bardzo fajna. Poza tym kilka ciekawych koncertów - to wszystko, czyli bez uniesień i ekstatycznych doznań... muzycznych oczywiście.

Hey w końcu przestał przepraszać. Teraz po każdej piosence dziękuje publiczności. Każdy koncert Nosowskiej jest na podobnym (zawsze wysokim) poziomie. Tym razem też. Szkoda jedynie, że niczym nie zaskakują, że są tacy do bólu przewidywalni... Także Kora dziękowała, dziękowała pięknie i dziękowała pięknie, pięknie. A ona akurat powinna przepraszać. Uwielbiam Korę i Maanam, ale mimo że znam ich piosenki, podczas koncertu chciałbym słyszeć słowa, a nie wyłącznie dudnienie muzyki. Kora na scenie jest kilkadziesiąt lat i braku doświadczenia zarzucić jej na pewno nie można. Tym bardziej dziwią te problemy(?) z nagłośnieniem.



Ska-P - jestem zachwycony! Ale jak się przekonałem, w niektórych kręgach lepiej się do tego nie przyznawać, bo grozi to - co najmniej - ukrzyżowaniem. Kontrowersje budzi szczególnie wykonanie piosenki Crimen Sollicitationis, podczas którego sparodiowano obecnego papieża Benedykta XVI. Podobno to brak szacunku dla symboli religijnych, bo ów Ratzinger machał ze sceny krzyżem i wkładał go sobie między nogi. Cóż... Dla jednych świętością jest krzyż, dla innych ważniejsze są dzieci, w tym przypadku wykorzystywane seksualnie - przez księży, choć nie tylko. I o tym właśnie jest ta piosenka. Nie da się ukryć, że obecny papież, a wtedy jeszcze kardynał, był odpowiedzialny za opracowanie instrukcji Crimen Sollicitationis, która - pod groźbą ekskomuniki - nakazywała ukrywanie pedofilii w kościele. Każda forma napiętnowania tego jest - moim zdaniem - jak najbardziej wskazana.




Pidżama Porno, reaktywowana specjalnie na jubileusz, dzień wcześniej zagrała koncert w Poznaniu. Bywa. Bardzo energetyczny był koncert Comy. Nie zawiodłem się. Była moc! W wielu komentarzach pojawia się opinia, że metalowy zespół Masturbator był genialny. Niestety, czego bardzo żałuję, nie widziałem ich występu. Ale podobno piekło było. Na uwagę zasługuje też Gossip i występ charyzmatycznej wokalistki Beth Ditto. Zdania tu są podzielone. Jednym się nie podobało, innym - tak. Ja jestem w tej drugiej grupie. Kobieta ma power i zajebiste podejście do publiczności! Pod koniec koncertu zeszła ze sceny i udała się między barierki oddzielające prawą stronę publiki od lewej, a po wykonaniu całego numeru wdrapała się z powrotem na platformę, za co otrzymała gorące oklaski.




O młodych kapelach zapomniano. Nowość? Żadna. Organizatorzy w ostatniej chwili uświadomili sobie, że potrzebne jest głosowanie SMS-owe. Nie dziwi więc fakt, że koncerty na Małej Scenie były skutecznie zagłuszane dźwiękami prób ze sceny głównej. A przecież konkurs mógł się odbywać w przerwie między występami gwiazd. Myślę, że wszyscy byliby z tego zadowoleni. Czyżby na ten pomysł nie wpadli jedynie organizatorzy?

Jarociński Ośrodek Kultury zajął się w tym roku nie festiwalem, a jedynie polem namiotowym. Wydawało się, że w końcu zrobi coś, na czym naprawdę się zna. Nic bardziej mylnego. Zameldowanych festiwalowiczów dwa razy tyle co w ubiegłym roku, a liczba przenośnych toalet jakoś nie wzrosła. To samo z umywalkami i prysznicami. W kolejce na pole namiotowe trzeba było w upale czekać ponad 2 godziny i nikt nie wyszedł z informacją, że zostało np. jeszcze 50 wolnych miejsc i reszta ludzi może szukać szczęścia w polu, bynajmniej nie namiotowym. Może za rok JOK dostanie tylko parking? A co dostanie Go Ahead? Może zastąpi Tigerów. Waśko i Minta pokazali przecież, że potrafią zaprowadzić porządek. Co z tego, że w sposób chamski i wulgarny? Widocznie lubią czasem pokrzyczeć na ludzi, powyzywać ich od chujów i kurw...

Aha! Jedzenie było ohydne! A tłumy za płotem zasługują choć na kilka toi toi, żeby nie sikać po polach. Dodatkowe kosze na śmieci też mile widziane. Że o rozrywkach nie wspomnę. Świetnie, że chłopacy pomyśleli i w rytmie bębnów żonglowali pochodniami podczas Pidżamy Porno. Może w przyszłym roku znajdzie się większa ekipa, która zapewni kilka atrakcji za płotem.

Do zobaczenia za rok!

Więcej nagrań wideo na profilu "Gazety Jarocińskiej": www.youtube.com/user/GazetaJarocinska.

czwartek, 15 lipca 2010

Mdłości z miłości

Nie umieram już z miłości, ale w każdej chwili mógłbym. Uświadomiłem to sobie wczoraj, w drodze na pewną wiejską, żenującą szopkę w Łuszczanowie. Jednak nieco później zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie mdłości spowodowane chorobą lokomocyjną.




Poza tym, mogę z dumą powiedzieć, że moje ego i pewność siebie - po drobnych zawirowaniach oraz perturbacjach - wróciły do normalnego poziomu, tzn. bardzo wysokiego, który ciągle rośnie...

PS Fragmentu łuszczanowskiej szopki można posłuchać TUTAJ.


wtorek, 13 lipca 2010

Nauczycielki, które rzucają na kolana

Na portalu Gazeta.pl przeczytałem kilka dni temu dość interesujący artykuł, który natychmiast wywołał u mnie pewne skojarzenia z - powiedzmy - wczesną młodością.

- W jednej z klas dzieci biegały, przesuwały ławki, popychały się i krzyczały. Przebywałam w gabinecie obok, słysząc hałas i krzyki za ścianą, weszłam do klasy i próbowałam je uciszyć. Nie słuchały, więc podniosłam głos. Aby je uspokoić, postawiłam je pod ścianą na korytarzu - tłumaczyła się „Gazecie Wyborczej” dyrektorka jednej z podlaskich szkół. A teraz najlepszy fragment! - Chyba zasugerowałam się wiszącą tam gazetką z religii i powiedziałam: „Na kolana” - wyjaśniała. Oczywiście klęczały z rękoma w górze.

Rzeczywiście - niektóre nauczycielki naprawdę potrafią rzucić na kolana. I to jeszcze jak!

Sam taką miałem. To było jakieś jedenaście lat temu - w trzeciej klasie podstawówki - ale jak rzuciła, to do dziś pamiętam.

Kolejna nudna lekcja religii. Kolega chyba był niemiły, coś powiedział katechetce - ona jemu, on odpyskował i tak się zaczęło. Kazała mu wyjść na środek sali. Posłuchał. Choć to zaledwie podstawówka - katechetka była przy nim taaaaka... malutka - jakkolwiek to brzmi. Zaczęła na niego krzyczeć - nie pamiętam czy on stał milcząc pokornie, czy jeszcze próbował coś powiedzieć. A ona się rozkręcała. Podobno dzień wcześniej coś za nią krzyczał na ulicy przy szkole. To teraz krzyczała ona. Że będzie ją przepraszał w „Gazecie Jarocińskiej” i wpłacał jakieś pieniądze na cele charytatywne. To chyba go wtedy rozśmieszyło. A jego śmiech zdenerwował ją jeszcze bardziej. I krzyknęła, że ma klęczeć, już, natychmiast. Zmieszał się. Chyba myślał, że żartuje - niby się jeszcze śmiał, ale mina już nie tęga. A ona uparcie: - Na kolana! Nie chciał, protestował, to sama go rzuciła i kazała się modlić o rozum.

Nie wiem, czy wymodlił, ale z pewnością byłoby z większą korzyścią dla wszystkich, gdyby katechetka kazała całej klasie pomodlić się o rozum dla niej. Co prawda modły nic by nie dały, ale przynajmniej oznaczałoby to, że „nauczycielka” ma świadomość własnej ułomności.

Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak tylko pogratulować tym pedagogom, którzy rzucają młodzież na kolana bez użycia przemocy - psychicznej czy fizycznej. Uczniom, którzy pokojowo rzucają na kolana swoich belfrów, także gratuluję. Niech moc będzie z wami!

PS W piątek rusza Jarocin Festiwal 2010 - podobno jubileuszowy. Jeśli wierzyć zapewnieniom organizatorów, to w Jarocinie będą tłumy, jakich to miasto od lat nie widziało. Ile osób przyjedzie? To wieeelka tajemnica. Może milion? Eee... Chyba przesadziłem. Oby choć 10 tysięcy było.

Osobiście, najbardziej czekam na: Hey i Ska-P (piątek), Comę (sobota) oraz Gossip i Korę (niedziela). To do zobaczenia na festiwalu. Ciekawe, czy impreza powali mnie na kolana...



Cały artykuł z Gazeta.pl TUTAJ.

piątek, 9 lipca 2010

W intencji pokoju na świecie...

Najwygodniej siedzi się w fotelu, w domu - popijając kawę i oglądając seriale. Można się jeszcze pomodlić do Boga, żeby za nas rozwiązał nasze problemy. A jeśli kłopoty nie znikną to przecież znaczy, że Bóg tak chciał. I do kościoła marsz - od czasu do czasu albo częściej.

Tyle się mówi, żeby nie być obojętnym, żeby reagować, pomagać. I co? Oczywiście, wszyscy zgadzamy się, że tak trzeba. A przynajmniej do czasu, gdy nie okaże się, że to MY powinniśmy zareagować.

Za ścianą codziennie płacze dziecko? Bardzo głośno? Długo? Nawet kilka godzin? Spokojnie! Na pewno było niegrzeczne i za karę rodzicie zabronili mu oglądać telewizję. Spokojnie! Przecież od płaczu jeszcze nikt nie umarł. Niech sobie pobeczy, aż mu przejdzie. Co? Nie! To niemożliwe, żeby rodzice je bili! To tacy porządni ludzie! Poza tym, to nie moja sprawa. Nie chcę się wtrącać.

Pijany mąż wraca do mieszkania? Jakieś krzyki zza muru? Że kobieta woła pomocy? Eee... Przesadza. Przecież gdyby działo się coś złego, to wezwałaby policję. Poza tym, oni kłócą się co najmniej raz dziennie. Normalne, jak to w małżeństwie. A jeśli nawet wezwę policję i okaże się, że to nic z tych strasznych rzeczy? Po co mam się później kłócić z sąsiadami?

Psychologia już dawno udowodniła, że im więcej świadków, tym mniejsza szansa na to, że którykolwiek z nich pomoże. Ale jeśli - jakimś cudem - sami zdecydujemy się pomóc, to poza kilkoma krytycznymi głosami, wszyscy będą nas wychwalali pod niebiosa. Może nawet zaczną na naszą cześć peany śpiewać! Bo nie wolno być obojętnym! Bo trzeba sobie pomagać! I okrzykami ku chwale, zagłuszą wszelkie szepty, że oni nie mieli odwagi ruszyć z odsieczą, że okazali się być tchórzami. I gdy kiedyś sytuacja się powtórzy - znów nie pomogą.

Tylko muzykę zrobią głośniej, żeby zza murów niczego przypadkiem nie usłyszeć, żeby tylko o niczym nie wiedzieć. I na wszelki wypadek się pomodlą i rzucą na tacę ileś złotych, w intencji pokoju na świecie...

niedziela, 4 lipca 2010

Kobieta na prezydentkę, czyli manifest

Niewątpliwym minusem kampanii prezydenckiej był brak choćby jednej kandydatki. Sami faceci - na czele z rubasznym i oślizgłym Lepperem.

W drugiej turze, jako że nie wszedł do niej Napieralski, a żaden z pozostałych kandydatów nie zasłużył na mój głos... dopisałem trzecią osobę. Oczywiście kobietę! Trzymając się makaronowej nomenklatury ona jest al dente. I mam podejrzenie - graniczące wręcz z pewnością - że nawet po zsumowaniu IQ Kaczyńskiego i Komorowskiego i tak zabraknie im jakichś 50 punktów, by pobić wynik Dody!



sobota, 3 lipca 2010

Pijanym ryjem w talerz!

Pierwsza kolejka. Wszyscy piją. I niech tylko ktoś spróbuje odmówić... - Za nasze zdrowie się nie napijesz?! - trwają przekonywania, ale na tym nie koniec, bo przecież nie wystarczy raz powiedzieć: „nie”. - Chociaż jednego, co? Naleję ci - presja coraz większa. Po chwili do proalkoholowej agitacji przyłączają się kolejne osoby. - Czemu nie chcesz się napić? Przecież jesteś pełnoletni, nie bądź dzieckiem. Jeden kieliszek ci nie zaszkodzi. Niezależnie od tego czy się ulegnie, czy też okaże silną wolę... wiadomo - druga kolejka jest nieuchronna. I sytuacja się powtarza: - Na drugą nóżkę! albo: - Jeszcze nie piłeś, podaj kieliszek...

Pół biedy, jeśli osoba niepijąca ma na tyle silną wolę, by przetrwać całą imprezę i nie ugiąć się pod naporem, presją, namowami czy nawet szydzeniem. Pół biedy nawet, jeśli ktoś ulegnie raz, ale przez resztę przyjęcia nie sięgnie po drugi kieliszek, konsekwentnie odmawiając - często wymyślając najróżniejsze wymówki, po przecież nie można powiedzieć po prostu: „ja nie piję” - to byłoby zbyt niegrzeczne.

Jest impreza! Wow! Bawmy się! Chlajmy do nieprzytomności! Nie ważne, że jeden z naszych gości (oby tylko jeden!) ma problem z alkoholem. Gospodarz imprezy to wie. Pozostali goście również. Ale co tam! Polewamy! Co z tego, że gość ledwo utrzymuje się na krześle? Niech nawet pijanym ryjem wpadnie w talerz! Jeśli tylko jest w stanie utrzymać kieliszek, to trzeba mu nalać. A nawet, jeśli kieliszek nazbyt mu ciąży, to i tak trzeba nalać, bo może zaraz trochę dojdzie do siebie, a to niedopuszczalne, by siedział wtedy o suchym pysku... Przecież po to tu przyszedł! Bo chyba nie dla towarzystwa i nie z sympatii do gospodarzy, tylko po to, żeby pić, pić i chlać! A każdy dobry gospodarz dba, żeby gościom niczego nie brakowało - szczególnie w kieliszkach.

I nie ma dla nikogo znaczenia, ile rodzinnych dramatów się za tym kryje...



piątek, 2 lipca 2010

Wyborczy makaron

Komorowski jest miałki, nijaki i bez charyzmy - jak rozgotowany makaron. Dla przyjemności morduje zwierzęta, popiera kary cielesne w stosunku do dzieci. Poza tym - jest seksistą. Podczas debaty, na pytanie Moniki Olejnik o rozdział kościoła od państwa, unikał odpowiedzi. Tak samo, gdy padło pytanie o ustawę dotyczącą legalizacji związków partnerskich osób tej samej płci.

Kaczyński wcale nie lepszy. Choć nie morduje zwierzątek, a nawet kocha koty, to pamiętamy przecież, jak wyglądały jego rządy, gdy był premierem. Układy, naciski, przestępcy, szatani, podziały, Lepper i Giertych w rządzie, handlowanie stołkami w pokoju Renaty Beger... Uff... Ta lista mogłaby się ciągnąć bez końca. Kiedy jemu Monika Olejnik zadała pytanie o legalizację związków partnerskich, podsumował to krótko i dosadnie. Że taka ustawa nigdy nie trafi na biurko jakiegokolwiek prezydenta RP. Jasno wypowiedział się też w sprawie rozdziału państwa od kościoła, a na pytanie, czy popiera in vitro odparł jedynie: - Jestem katolikiem. Poza tym, żeby wygrać wybory odrzucił prawie wszystkie swoje dotychczasowe poglądy. Nawet lewicę pokochał - miłością nagłą i, jak wiemy, bezinteresowną. Gdyby porównywać go do makaronu to byłby makaronem mocno przypalonym - śmierdzi i jeszcze trzeba wyszorować garnek.

Wybór między nimi jest więc trudny. Kaczyński nie jest bez szans w batalii z Komorowskim. Zwłaszcza - a może tylko dlatego - że jego brat zginął w katastrofie lotniczej. Ludzie mu współczują, zapominają o języku nienawiści, którego do niedawna używał bardzo często. Współczują i... głosują.

Głosowanie w wyborach to nie tylko obowiązek czy przywilej. To coś zdecydowanie więcej. To pokazanie, że nie jest nam obojętne, w jakim kraju żyjemy. Jeśli chcesz się pewnego dnia obudzić w Polsce ksenofobicznej i zakompleksionej, gdzie każda osoba jest potencjalnym przestępcą, gdzie na każdego można znaleźć haka - albo gwóźdź do politycznej trumny - to masz rację - nie głosuj! Nie głosuj, jeśli chcesz żyć w kraju, który będzie ci dawał codziennie kopa w dupę, a później wyleje ci wiadro zimnej wody na głowę, żeby pokazać, że wcale nie jesteś tu ważny, że nie masz nic do gadania, że Polska to nie miejsce na szczytne ideały i jakieś indywidualne marzenia.

W pierwszej turze głosowałem na Grzegorza Napieralskiego. W drugiej nie mam na kogo, więc dopiszę własną kandydatkę. My, idealiści i marzyciele, zawsze mamy trzecie wyjście i... poczucie humoru :-) Już wkrótce fotka mojej karty do głosowania :D