piątek, 17 września 2010

Palący stosunek

Czeladź, 1736. Po wojnach ze Szwedami miasto zmaga się z kryzysem. Jakby tego było mało, zostaje zniszczone przez powódź. Podobno deszcz padał przez 73 dni. Winowajczynię znaleziono bardzo szybko. Okazała się nią zamożna wdowa - Katarzyna Włodczykowa. Po krótkim procesie o czary kobietę ścięto, a następnie zwłoki spalono na stosie. Był rok 1740.

Trzeba przyznać, że Włodczykowa miała sporo szczęścia. Po pierwsze - nie płonęła na stosie żywcem, co było niezwykle popularną praktyką. A po drugie - krótko po śmierci została uniewinniona, choć zainteresowanej było już zapewnie wszystko jedno.

Obecny burmistrz, zafascynowany historią czarownicy, postanowił zbudować jej pomnik. Miał stanąć na skwerku, przy kościele. Odsłonięcie nieszczęśliwie wyznaczono na dzień... odpustu z okazji 750-lecia czeladzkiej parafii. W pomyśle władz od razu dopatrzono się iście szatańskich działań i zamiast pomnika spalonej w XVIII wieku czarownicy, na skwerku stanęło anielskie trio. - Anioły są po to, żeby wskazywały ludziom drogę do kościoła - pochwalił zamianę w portalu zaglebie.info lokalny proboszcz Jarosław Wolski.

Dlaczego o tym piszę? Sprawą zajął się dzisiejszy Teleekspress. W pamięci utkwiła mi przede wszystkim wypowiedź jednej z mieszkanek Czeladzi. Kobieta w średnim wieku jest przeciwna stawianiu czarownicy na skwerku. - Z tej racji, że w pobliżu kościoła może by nie pasowało - mówi. Zastanawiam się dlaczego... Wszak kościół ma w swojej historii bardzo ciepłe relacje z czarownicami. Ciepłe. Hmm... To jednak zbyt chłodne słowo. To były niesłychanie gorące relacje, wręcz... palące.

W średniowieczu czarownice odpowiadały za wszystko (co złe, oczywiście). Za suszę, która zniszczyła plony; za deszcz, wywołujący powódź; za pożar, który strawił całą wieś; za impotencję mężczyzn i wszelkie choroby. Łatwiej byłoby napisać, za co wstrętne czarownice nie ponosiły odpowiedzialności... Nierzadko zdarzało się, że palono dzieci, głównie dziewczynki. Bywało i tak, że o czary oskarżano całą wioskę. Samo spalenie na stosie nie wystarczało. Kobiety podejrzewane o kontakty z diabłem zazwyczaj wcześniej torturowano. Bicie, kopanie czy topienie były normalną praktyką, ale wyobraźnia inkwizytorów nie znała granic. Nagą, ogoloną kobietę nakłuwano, szukając miejsca pozbawionego czucia. Czarownicom wlewano do gardeł gorący olej, smarowano smołą, rozciągano ciała. Popularne było łamanie stawów, nastawianie ich i ponowne łamanie. Wbijanie igieł pod paznokcie również cieszyło się ogromną popularnością. Myli się ten, kto myśli, że tortury ominęły dzieci. Przypalano je żelazem, palono na wolnym ogniu. Oczywiście świadczyło to o wyrozumiałości inkwizytorów. Przecież musiały się przyzwyczaić do piekielnego ognia...

Ile czarownic spalono? Trudno powiedzieć. Najczęściej ocenia się, że kilkaset tysięcy, może milion. Zdecydowanie kościół katolicki (głównie, choć nie tylko on) miał palący stosunek do czarownic, do kobiet w ogóle. Nie znajduję więc racjonalnego argumentu, by dziś pomnik czarownicy nie mógł stanąć obok kościoła.

Osobom zainteresowanym tematem polowań na czarownice polecam bardzo ciekawy artykuł prof. Magdaleny Środy z 2000 roku dostępny TUTAJ oraz artykuły (w tym m.in. „Młot na czarownice” - podręcznik napisany przez dwóch inkwizytorów) w portalu racjonalista.pl TUTAJ.

PS To mój pierwszy wpis w tym miesiącu - ku radości niektórych ;) Mam sporo na głowie, a poza tym, ogarnęła mnie jakaś niemoc twórcza... W poniedziałek wyjeżdżam za granicę, a po powrocie od razu na Śląsk :D Na pewno wrócę z genialnymi pomysłami na blogowe wpisy i z tego powodu co 5 minut będę popadał w megasamouwielbienie ;-)