W telewizji, w gazetach... - wszyscy mówią, że za krzyż można było iść do więzienia, że można było stracić życie, że trzeba bronić tego symbolu polskości. Podkreślają, że wyraża on piękno w najczystszej formie, miłość, zbawienie, ocalenie. Należy mu się szacunek, trzeba go podziwiać i wielbić. A przecież z krzyżem na piersiach mordowano ludzi, prowadzono krucjaty. Kościół torturował czarownice, a później palił je na stosach. Mroczne karty kościoła są splamione krwią i to bynajmniej nie Chrystusa. Dla Żydów krzyż symbolizuje represje ze strony chrześcijan i zagładę. Ustawowo próbuje zakazać się propagowania komunizmu i jego symboli. Jednak krzyż - symbol krzywd i cierpienia - od wieków ma się, niestety, całkiem nieźle. Nikt chyba nie ma wątpliwości, co symbolizuje swastyka i próżno tego symbolu szukać gdziekolwiek. Co więc stawia krzyż na tak uprzywilejowanej pozycji? Nie znamy czy nie chcemy znać krzyżowej historii?
Ostatnio w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu głos zabrał Episkopat. Zaskoczenia nie było. To przecież nie ich sprawa. I, jak słusznie zauważa Monika Olejnik, miejmy nadzieję, że to również nie będzie sprawa Episkopatu, kiedy krzyże będą zdejmowane ze ścian szkół czy urzędów.
O wszystkim, co mnie interesuje, irytuje, wkurza i zastanawia... Jarocin - Polska - Świat. Codzienność.
niedziela, 29 sierpnia 2010
środa, 25 sierpnia 2010
piątek, 13 sierpnia 2010
Granice
Czy są odległości nie do pokonania dla przyjaźni? Takie, których ona nie zniesie? Czy 200 km jest jeszcze dopuszczalne? A 900? Gdzie, na mapie przyjaźni, przebiega granica wspólnego istnienia, a gdzie następuje zapomnienie i wkrada się świadomość niepotrzebności, bezużyteczności? A może prawdziwa przyjaźń nie zna granic? Czy oczekiwanie od przyjaciela jednego SMS-a miesięcznie to wygórowane żądania? Czy jeżeli ktoś otwarcie przyznaje, że nie chciał pisać, to nadal jest przyjacielem czy już zupełnie obcą osobą? Czy jeżeli na kluczowe pytania przyjaciel odpowiada, że nie chce o tym mówić, to nadal można taką znajomość nazwać przyjaźnią? Ile przyjaźń jest w stanie znieść? Gdzie są granice, po przekroczeniu których zostajemy sami? Wreszcie - gdzie są granice, po przekroczeniu których to my powinniśmy powiedzieć: „dość!”? A jeśli powiemy, czy można będzie to cofnąć? I czy możemy liczyć na kogoś, kto nie liczy na nas?
To, co jeszcze wczoraj mnie nie przekonywało - szczerość - dziś traktuję jako zaletę. Prawda zawsze jest wiele warta. Ale czy tylko ona świadczy o przyjaźni? A co z całą resztą? Co z zaufaniem, rozmowami, z żartami? Co z pamięcią? Co z tęsknotą?
Te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.
To, co jeszcze wczoraj mnie nie przekonywało - szczerość - dziś traktuję jako zaletę. Prawda zawsze jest wiele warta. Ale czy tylko ona świadczy o przyjaźni? A co z całą resztą? Co z zaufaniem, rozmowami, z żartami? Co z pamięcią? Co z tęsknotą?
Te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.
Das ist alles was wir brauchen,
Noch viel mehr als große Worte,
Lass das alles hinter dir,
Fang nochmal von vorne an!
wtorek, 10 sierpnia 2010
Tajemnice...
Jako dzieci przeszukujemy cały dom, sprawdzamy wszystkie zakamarki, zastanawiając się, gdzie Gwiazdor ukrył nasze prezenty. Często prowadzimy poszukiwania bezskutecznie. Z wiekiem jesteśmy jednak coraz mądrzejsi i sprytniejsi. Szukamy poszlak, nabieramy wprawy w tropieniu. I znajdujemy...
Po prostu lubimy się babrać w cudzych sekretach, w zakamarkach tajemnic. Szperamy w szufladach, węszymy... Liczymy na cenne trofea. A jeśli je znajdziemy? Czasem okazuje się, że osoba, którą znaliśmy jak własną kieszeń, ma sekrety, o które byśmy ją nigdy nie podejrzewali. Jesteśmy zaskoczeni. Czy zamykamy szufladę? A może otwieramy ją bardziej i zaglądamy głębiej? Tak. Szukamy dalej.
Czasem nie warto węszyć dalej, ale kiedy zdajemy sobie z tego sprawę - najczęściej jest już za późno. Odkryliśmy tajemnicę, która przeraża. Nie wiemy, co z nią zrobić, gdzie upchnąć z powrotem. Szybko zamykamy szufladę, mając nadzieję, że to jakaś pomyłka. Choć dowody temu przeczą...
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Czytałem bajkę jako kot w... japonkach
W stroju Kota w butach, a raczej - w tym przypadku - kota w japonkach, czytałem dzieciakom bajkę przy młynie nad Lutynią. Podobno poszło mi całkiem nieźle. Wąsy miałem nieco krzywe, ale podczas malowania nie mogłem wytrzymać ze śmiechu :-) Prawdę mówiąc, to chyba żadnego kota nie przypominało moje przebranie, ale najważniejsze, że dzieciom się podobało.
Niedaleko upadł Karol od Szatana
Odwiedziłem ostatnio swoją babcię. Akurat miała gościa. Kobietę. Też rodzina. Nie powiem, że ortodoksyjną katoliczkę, bo zdecydowanie nią nie jest. Należy do organizacji uznanej przez kościół ze sektę.
Zaczęło się całkiem niewinnie, od informacji, że mam w planach doktorat z psychologii. Dostałem pierwsze ostrzeżenie. Żebym uważał, bo ludzie z tytułami naukowymi tracą rozsądek, inteligencję... Tracą rozum - po prostu, żeby nie powiedzieć dosadniej, że dostają na głowę. O co chodzi?! Teza co najmniej... dziwna. Jednak odpowiedź - podobno - oczywista. Darwin. I ta jego nieszczęsna ewolucja. Domyślacie się już? Przyznam, że ja na to nie wpadłem. Tymczasem, mojej rozmówczyni, najzwyczajniej w świecie chodziło o to, że im człowiek się więcej uczy, tym bardziej wierzy w teorię ewolucji. Chyba coś w tym jest, bo choć wstyd się przyznać, to zawsze w nią wierzyłem. - Karol! Chcesz powiedzieć, że człowiek pochodzi od małpy? No co ty mówisz?! A Bóg?! - pobrzmiewało rzeczywiste zdziwienie, z nutką oburzenia. - Przecież nie ma Boga - zakomunikowałem z pewnością w głosie. Na twarzy mojej interlokutorki pojawił się dziwny grymas. Na mojej - uśmiech politowania. Rozmowa trwała dalej. - Poczytaj sobie książki. Nawet Darwin nie wierzył w ewolucję, nikt rozsądny nie wierzy - przekonywała. Ja?! Przecież czytam. - Właśnie czytam. I wszyscy naukowcy uważają, że teoria ewolucji jest prawdziwa. Jeszcze nikomu nie udało się jej podważyć - odparłem. Bez skutku. - Ale te książki są w bibliotece, to znaczy w księgarni... - upierała się. Ja także nie dawałem za wygraną: - To, że coś jest w księgarni, jeszcze o niczym nie świadczy. Znów bezskutecznie. - Ja naprawdę dużo czytam... - kontynuowała. - Właśnie widzę - przerwałem pogardliwym tonem. - Jak już tak rozmawiamy, to mogę ci coś powiedzieć? Nie będziesz dobrym psychologiem - padła odpowiedź.
Tak - pierwszą rzeczą, której się dowiedziałem w sobotnie popołudnie było to, że ewolucję można włożyć między bajki. Druga, lecz nie mniej ciekawa rzecz, która została mi uświadomiona brzmi w skrócie tak: niedaleko upadł Karol od Szatana. Dowiedziałem się, że ateizm jest tym samym, co satanizm. I wysłuchałem kilku niezwykłych historii o tym, jak to kończą się konszachty z diabłem. Podobno jakiś jarociniak odprawił czarną mszę, a niedługo potem spadł z dachu i się zabił. A jakaś moja ciocia, która wywoływała duchy, rozwiodła się, a jej syna poraził prąd (na szczęście przeżył). Nie wspominając już, że sataniści porywają dzieci, a ich małe, świeżo wyrwane z piersi i wciąż bijące serduszka składają Szatanowi w ofierze. Drugie ostrzeżenie stawało się coraz bardziej czytelne. - Ja ci źle nie życzę, ale przypomnij to sobie, jak kiedyś poważnie zachorujesz - zatroskany głos nie pozostawił złudzeń, jaka przyszłość mnie czeka. Tłumaczenie, że w żadne diabły nie wierzę, również nie pomogło. Argument o tym, że katolicy też ulegają wypadkom, niestety nie przeszedł.
Trzeba dodać, że babcia nie brała czynnego udziału w dyskusji, jedynie ją moderowała. Kiedy zadawałem jakieś pytanie, zaprowadzała ład i porządek, przerywając mi: - Ale posłuchaj chwilę.
Satanista na zlocie czarownic to - wydawałoby się - odpowiedni człowiek we właściwym miejscu. Ale są chyba jakieś granice perwersji?! Gdy do drzwi zapukała kolejna czarownica (z tej samej sekty), kulturalnie się oddaliłem z Łysej Góry. A sabat nadal trwał...
PS Dziś mój blog ma dokładnie miesiąc. Żegnam się z Czytelnikami - na wszelki WYPADEK - bo nie wiadomo kiedy znów napiszę (ku radości niektórych osób). W świetle aktualnych doniesień, w każdej chwili mogę uleć groźnemu WYPADKOWI. Ave Satan!
niedziela, 1 sierpnia 2010
Zagryzam wargi, znikam...
Zawsze, gdy piszę, że kazano mi zniknąć z czyjegoś życia, to czuję, jakby po raz kolejny te słowa wypowiadał przyjaciel. Dlatego unikam, jak tylko mogę, tych morderczych wyrazów. Zagryzam wargi i znikam. Na dobre. Niska szkodliwość społeczna. A nadziei coraz mniej na słońce...
Subskrybuj:
Posty (Atom)